Recenzja

Stadion Narodowy zaczyna żyć również i muzyką. Po sierpniowym występie Madonny, wrzesień przyniósł pierwszy, duży, bardzo duży koncert rockowy w postaci wizyty Coldplay. Brytyjski kwartet znany ze spektakularnych występów przywiózł ze sobą pełen pakiet atrakcji około-koncertowych, a także dwa supporty, które o godzinie 19:00 rozpoczęły całość widowiska. Wieczór otworzyła wokalistka Charli XCX i w tym miejscu czytający tę recenzję może usłyszeć donośne dudnięcie uderzenia się pięścią w klatę przez niżej podpisanego, albowiem moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina, że ze względów czasowo-logistycznych na występ Charli nie udało mi się dotrzeć. Po prostu fizycznie nie dałem rady przebyć 300km potrzebnych do powrotu do Warszawy, by zdążyć na godzinę 19. Zwykle w relacjach w takim miejscu autor płynnie przechodzi do następnego zespołu, ale ja tego nie uczynię, ponieważ jako ortodoksyjny zwolennik uczestniczenia w całym koncercie – od pierwszych supportów do ostatniego dźwięku występu gwiazdy – chciałbym podkreślić jak ważne, zarówno dla dziennikarzy, jak i fanów, powinno być uczestnictwo w występie od początku. Wiem, że czasem się nie chce, że nie ma czasu, że autobus za szybko a tramwaj za późno, że bilet się zapodział, że może jeszcze kolacja. Pomimo tego, pokornie przyjmując winę za Charli, apeluję do siebie i do wszystkich zainteresowanych  – starajmy się, bo czasem mogą nam umknąć niespodziewane perełki. Możliwe, że tak było w przypadku Charli XCX, tak więc nie pozostało mi nic innego, jak nadrobić stratę w interakcji z ich muzyką z płyty.
Głowa popiołem posypana, ale odpowiedzmy na pytanie, czy warto było przyjść na następny w kolejce zespół Marina & The Diamonds? Jak najbardziej i to nie tylko ze względu na urodę wokalistki zespołu. Miło było posłuchać ich ambitnego pop-rocka (z przechyłem burty na pop) przyozdobionego dużą ilością lekko rozmazanych wokali. Fajnie było również usłyszeć utwór “Hollywood”, którego bohaterką wg. wyjaśnienia Mariny jest polska dziewczyna o imieniu Ania. Przyjemnie było również pobujać się przy dyskotekowych rytmach “Radioactive” czy przebojowym “How To Be A Heartbreaker”. Publiczność reagowała żywiołowo, co doceniała wokalistka, kilkakrotnie podkreślając, iż pomimo pierwszej wizyty w Polsce czuje się u nas wyjątkowo. Energetyczny klimat koncertu udzielił jej się do tego stopnia, że w pewnym momencie Marina ściągnęła buty i tańczyła na scenie boso. Tak więc było bardzo miło, pozytywnie i bujająco, czyli zespól rolę rozgrzewacza wypełnił koncertowo. I na koniec pytanie: czy to tylko moje dziwne skojarzenie, czy może komuś jeszcze również się wydawało, że perkusista Marina & The Diamonds odrobinę przypomina chudszą wersję uroczego rzeźnika ze słynnego “Delicatessen”?..
Po zejściu ze sceny supportu ekipa techniczna rozpoczęła ostatnie przygotowania do występu Coldplay. Warto napisać kilka słów o samej scenie, jako że była naprawdę ciekawa. Przede wszystkim po raz pierwszy na tego typu dużym koncercie stadionowym widziałem scenę bez dachu. Gdzieniegdzie rozłożono małe baldachimy, ale ogólnie układ sceny był dosyć nietypowy i mocno otwarty, co w zasadzie dobrze oddaje relację tego zespołu z publicznością. Uwagę przykuwały cztery wielkie koła zlokalizowane na tyłach sceny, które pełniły funkcję ekranów wyświetlających podczas koncertu zarówno zbliżenia na muzyków, jak i fragmenty teledysków oraz wizualizacji. A tuż przed wyjściem muzyków na estradę nasunęła mi się jedna myśl: jeśli ludzie reagują aplauzem na technika pojawiającego się na wychodzącym w publiczność podeście, to dziś wieczorem może być grubo. Czy w rzeczywistości tak było?
Kilka minut po 21 zabrzmiało orkiestrowe intro będące motywem z filmu “Back to the future”, a chwilę później przy pierwszych dźwiękach “Xylo Myloto” na scenie pojawił się zespół i Stadion Narodowy w Warszawie po prostu eksplodował. Nie tylko potężnym aplauzem kilkudziesięciotysięcznego tłumu, ale również tym, co przygotował na ten wieczór Coldplay. W niecce stadionu rozbłysło i zapaliło się dosłownie wszystko. Fajerwerki, lasery, światła, ekrany oraz najważniejsze – opaski. Te małe, plastikowe, podświetlane paski na nadgarstki, które każdy uczestnik koncertu otrzymywał przy wejściu na stadion. Dzięki ich właściwościom świetlnym i radiowemu sterowaniu, podczas otwarcia koncertu i w jego trakcie płyta, trybuny i cała przestrzeń wokół wypełniała się tysiącem mrugających, kolorowych światełek. To było morze, ocean, wręcz nieboskłon kolorów. Tak niesamowitego rozpoczęcia koncertu jeszcze nigdy nie widziałem i przyznaję, odebrało mi oddech i poczułem, jakbym tu i teraz znalazł się w kolorowej bajce.
Nie zdążyłem jeszcze ochłonąć, a na kolejnym “In My Place” znów nastąpiła eksplozja, tym razem deszczu. W powietrze wystrzeliły strugi confetti oraz wycinanek w kształcie rybek, kwiatków i innych różnorakich “słodkości”. Można powiedzieć, że taki kolorowy deszcz jest motywem lekko kiczowatym, ale w tym przypadku nie był to róż niestrawny. Fontanna kolorów i radości, którą Coldplay zalał publiczność w Warszawie była pozytywna, zbalansowana, lekka i po prostu bardzo fajna. Stadion chłonął ów słodziutki budyń całymi garściami. Czy aplauz na widok technika był uzasadniony? O tak, było naprawdę grubo i energia publiczności docierała do zespołu, co bardzo często podczas całego koncertu podkreślał wokalista Chris Martin. Przykład? Po “The Scientist” myślę, że każdemu zrobiło się bardzo miło, kiedy wyraźnie poruszony Chris wykrzyknął „Jesteście niesamowici! Co za wspaniała publiczność, o ku….a. Niewiarygodne!” (org. “You are amazing! What an amazing audience, fuck me! Unbelieveable!”). I publiczność potwierdziła tę ocenę, prezentując zespołowi podczas wykonywania “Yellow” przygotowaną w tajemnicy niespodziankę, czyli morze żółtych balonów, które pojawiły się w tłumie podczas tego utworu. “I love the baloons!” – krzyknął Chris, a atmosfera koncertu robiła się coraz bardziej gorąca. Zwykle na występach stadionowych podział zaangażowania uczestników wygląda tak, że najbardziej aktywna jest publiczność tuż pod sceną, potem im dalej od sceny, tym mniej ruchomych ciał, a trybuny zwykle są najmniej zaangażowane. Jednak w przypadku koncertu Coldplay w Warszawie ten układ w ogóle nie istniał i np. na “God Put A Smile Upon Your Face” klaskali, tańczyli lub śpiewali absolutnie WSZYSCY. Od Kasi przy barierkach przez Marka w środku płyty po Mariusza i Asię w najwyższych rzędach trybun. W tym numerze Chris znów w wyjątkowy sposób docenił publiczność, wplatając w rytm i melodię piosenki słowa “God give me audience like here in Warsaw every night!” („Boże, daj mi taką publiczność jak tu w Warszawie co wieczór”), co zostało przyjęte wielkim aplauzem. Kiedy na wychodzącym w publiczność podeście skończyli wykonywać akustyczną wersję “Warning Sign”, na stadionie pojawiły się kolejne elementy dekoracji w postaci nadmuchiwanych motyli, serc i kwiatów, które rozkwitły na płycie stadionu oraz na trybunach z tyłu i po bokach estrady. Gdy zespół wrócił na główną scenę, wręcz niesamowitą wrzawę wywołały pierwsze dźwięki rozpoczynające “Viva La Vida”. Tak jest, niech żyje życie, albowiem ta piosenka, jej wykonanie, odbiór i wszystko co się wtedy w Warszawie działo, było jedną wielką afirmacją życia. Tańce, okrzyki, spontaniczność, radość. I te chóralne śpiewy tysięcy ludzi zanurzonych w genialnie prostych i magnetycznie chwytliwych melodiach. Na koniec tej piosenki kamery pokazały na ekranach zbliżenie na Chrisa, który leżał na scenie na dywanie confetti wyraźnie oszołomiony tym wszystkim, co się właśnie zdarzyło. Po szaleństwie na „Viva…” nie było czasu na odpoczynek, ponieważ ponownie ożyły paski i stadion znów zmienił się w magiczny tygiel kolorów. Był też kolejny wielki ukłon w stronę publiczności, kiedy wokalista pod koniec “Paradise” nie chciał przestać grać, przedłużył numer po to, by znów wszystkim podziękować za fantastyczną reakcję na muzykę zespołu i wplótł w piosenkę słowa: “Nie chcę przestawać, nie chcę wyjeżdżać z Warszawy!”. I znów wielka wrzawa, i znów na ramionach ciarki.
Po “Paradise” nastąpiła mała przerwa, po której zespół pojawił się…..w tłumie. Chłopaki nagle znaleźli się na małej scenie z lewej strony płyty, co fanom, którzy do tej pory widzieli zespół głównie na ekranach, pozwoliło zbliżyć się do muzyków na wyciągnięcie ręki. Pół-akustyczny mini-set, podczas którego perkusista Will grał na klawiszach, były spokojniejszym fragmentem koncertu i chwilą na złapanie oddechu. Po nim zespół powrócił na główne podium, gdzie rozpalając jeszcze raz publiczność takimi utworami jak “Clocks” i “Fix You”, zakończył całość przebojowym “Every Waterfall Is A Teardrop”, w którym Chris tańczył na scenie z polską flagą.
Miałem pewną teorię jeszcze przed koncertem, a ten wrześniowy wieczór tylko to potwierdził – dla mnie Coldplay to Beatlesi naszych czasów. Pisanie prostych, melodyjnych piosenek, które są tak uroczo lekkie i magnetycznie przyjemne bez najmniejszego cienia sztampowej żenady jest wielką sztuką i oni to robią genialnie. A gdy do tego dodać jeszcze takie widowisko… W środku koncertu, kiedy minęło już pierwsze oszołomienie rozmiarem całej pompatycznej oprawy występu, mając na uwadze zaangażowanie zespołu w sprawy ochrony środowiska i działalność społeczną, zastanowiłem się, dlaczego Coldplay robi (aż) taki show. Myśląc o tym, rozejrzałem się i spojrzałem na ludzi stojących wokół mnie na płycie stadionu. Jedni odbijali wypuszczone w publiczność piłki, inni łapali confetti, ich sąsiedzi śpiewali, a znajomi śpiewających tańczyli i klaskali. Każdy robił to, na co w danym momencie miał ochotę, ale wszystkich łączyło jedno – uśmiech na twarzy. I wtedy zrozumiałem, dlaczego Coldplay robi koncerty właśnie w takiej formie. Żeby dać ludziom radość. Żeby dać im coś niezapomnianego. Żeby sprawić, że nawet po kilku dniach od koncertu będą wspominali ten wieczór z ekscytacją i poczuciem uczestnictwa w czymś absolutnie wyjątkowym. A co tam, pójdźmy na maksa, żeby przenieść publiczność w świat magii. I tak się stało. 19 września 2012 roku tysiące ludzi w Warszawie wróciło do domów z poczuciem wypełnienia kolorową lekkością.
Krzysztof Bienkiewicz (www.rockoko.pl)

Strona wykorzystuje pliki cookies.

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, dzięki czemu nie będą zbierane żadne informacje. Dowiedz się więcej jak je wyłączyć.

ok, nie pokazuj tego więcej