Recenzja Izabela Ogurek
Totalne nieporozumienie z rzeczywistością! I want something just like this!
18 June 2017 – data powielana na wielu koszulkach, transparentach fanów i fanatyków, którzy od rana (a niektórzy już dzień wcześniej!) koczowali pod PGE Narodowym. Wydarzenie kulminacyjne, wyczekiwany „prezent urodzinowy”, podekscytowanie roku – zawiera się w jednym słowie – COLDPLAY.
Grupa Chrisa Martina ogłosiła koncert w Warszawie jesienią 2016 roku. Bilety rozeszły się w mgnieniu oka. Nie było mowy: „nie wyprzeda się”. Publiczność podobnie jak w 2012, wykupiła wszystko doszczętnie. Za organizację koncertu odpowiedzialna była Live Nation.
Stadion Narodowy zaczął napełniać się ludźmi, którzy wyglądali jak małe mróweczki ubrane w kolorowe koszulki. Celem każdego z tych małych ludzi było zobaczyć to WIELKIE WIDOWISKO. Nie dziwiła mnie obecność ludzi w każdym wieku, począwszy od dzieci – kończąc na fanach z dużym bagażem doświadczeń. Nie pozostawali sobie złudzeń, że koncert ten będzie wyjątkowy. Publiczność rozgrzewały: LYVES oraz TOVE LO. Przed samym rozpoczęciem publiczność kilkakrotnie wywołała meksykańska falę, której widok wzbudzał jeszcze większe emocje.
Czas start ! … 3… 2…1. !
Stoisz pośrodku morza ludzi, różnych narodowości, różnych kultur, różnie ubranych, różnie wyglądających.. zdajesz sobie sprawę, że spełnia się Twoje marzenie. Stojąc tutaj wypełnia Cię do granic uczucie szczęścia. Świadomość, że ponad 60 000 ludzi, tak jak Ty – przyszła tu, aby obejrzeć, poczuć i przeżyć, to co daje uniwersalna, powszechnie dobra, istny spójnik miłości i pokoju – MUZYKA. Masz TO w ręku i zaczynasz krzyczeć, w euforii porusza się Twoje ciało!
I tak COLDPLAY pierwszym taktem sprawił, że Ci wszyscy ludzie stali się sobie znajomi, kochani, dobrzy – byli sobą.
Koncert odbywał się w trzech miejscach na scenie (A, B, C – stage). Muzyczna warstwa (choć akustyka Stadionu staje się kwestią sprzeczną) dopełniona zostaje przez konfetti, ogromne balony, grę świateł i laserów, a przede wszystkim, przez nadające specyficznego charakteru – xylobands – świecące bransolety, które każdy dostał przy wejściu.
To jak wyglądał ten koncert pozostaje w pamięci wszystkich. Nieustannie poruszający się po scenie Chris Martin, jego przyjaciele z bandu – którzy są tak jak on – ważni i wspólnie przeżywający emocje, porywali publiczność z każdym kolejnym kawałkiem, nie dając wytchnienia ani ciału ani duszy.
COLDPLAY wykonał dla publiczności największe hity ze swoich albumów. Fani zespołu przeprowadzili akcję: w momencie trwania piosenki Adventure Of a Lifetime założyli na swoje twarze, wcześniej przygotowane maski małp – z motywu teledysku. Wokalista zespołu docenił to – i sam przywdział jedną z nich.
Nie da się opisać, ani analizować każdego wykonanego utworu na koncercie. To widowisko – z całą odpowiedzialnością słów – stało się jednością – jednym pięknie napisanym utworem, który może jednym podobał się bardziej innym mniej.
Pewne jest, że przeżycia związane z obecnością wielotysięcznej publiczności, której jedynym powodem istnienia tego dnia, był COLDPLAY, który napisał w Naszych życiach różne historie, dawał nadzieję i radość, przysparzał wzruszeń. Dał tyle dobrej energii, że można byłoby wykarmić nią cały świat. Ogarnął umysły magicznymi momentami i spowodował, że wiele par zaręczyło się właśnie podczas ich występu.
Chris Martin wraz z Jonnym Bucklandem, Guyem Berrymanem i Willem Championem zmienili ludzi na lepsze, tego jednego momentu w życiu nie da się zapomnieć.
Serce nadal bije w rytm tej muzyki, czasoprzestrzeń łamie się pod wpływem emocji, a nogi biegną cały czas wyżej i wyżej !
Realność przestała mieć znaczenie, wirujący ludzie, wirujące światła, wirujący świat.
Zero rzeczywistości.
Heads full of dreams. It was amazing day!
Izabela Ogurek